Zupa z kamienia: Na czym polega jej prawdziwa magia?
Wędrowiec przybył do miasteczka o zmierzchu. Kurz z setek przebytych mil osiadł na jego znoszonym mundurze, a w żołądku od dawna grał marsza tylko głód. Miasteczko jednak było ciche i niegościnne. Okiennice pozamykano na głucho, a drzwi strzegły swoich tajemnic i zapasów. Każda prośba o kromkę chleba spotykała się z ciszą.
Lecz żołnierz w swoim życiu widział już niejeden mur i przełamał niejedną obronę. Wiedział, że ludzkich serc, podobnie jak twierdz, nie zdobywa się siłą, lecz fortelem. Uśmiechnął się pod nosem i ruszył na rynek, dzierżąc w dłoniach swój jedyny skarb – gładki, zwyczajny kamień.
Zastukał do drzwi pierwszej chaty. Otworzyła mu staruszka, o twarzy pooranej zmarszczkami nieufności.
– Dobra kobieto – rzekł z powagą. – Nie proszę o jedzenie. Chcę je dla was wszystkich ugotować. Pożyczcie mi tylko największy garnek. Ugotuję dla was zupę z kamienia!
Słysząc to, kobieta uniosła brwi. Zupa z kamienia? To niedorzeczność. A jednak… w oczach żołnierza tliła się taka pewność, że ciekawość wzięła górę nad skąpstwem. Podała mu kociołek.
Na środku rynku żołnierz rozpalił ogień. Napełnił gar wodą ze studni i z namaszczeniem, jakby składał królewski klejnot, opuścił do wrzątku swój kamień. Wkrótce wokół ognia zaczął gromadzić się tłum. Szeptali między sobą, wskazując palcami na człowieka, który gotował kamień.
– Zupa jest prawie gotowa – oznajmił głośno żołnierz, mieszając wodę. – Ma już moc kamienia. Ale pamiętam z dawnych lat, że dla pełni smaku przydałoby się kilka marchewek…
Z tłumu wyszedł ktoś i nieśmiało wrzucił do garnka dwie marchewki.
– Wspaniale! – zawołał żołnierz. – A z odrobiną cebuli i pasternaku byłaby to uczta godna króla!
Inni mieszkańcy, ośmieleni pierwszym gestem, poszli w jego ślady. Ktoś przyniósł selera, ktoś garść ziół, a żona rzeźnika dorzuciła nawet kawałek kurczaka, który został z obiadu. Kociołek, w którym jeszcze niedawno pluskał samotny kamień, teraz wypełnił się po brzegi parującym, aromatycznym dobrem.
Gdy zupa była gotowa, żołnierz zaprosił wszystkich do wspólnego stołu. Każdy dostał swoją porcję. I każdy przyznał, że nigdy w życiu nie jadł czegoś tak pysznego. Dziwili się magicznej mocy kamienia, nie rozumiejąc, że prawdziwa magia wydarzyła się, gdy postanowili się podzielić.
Żołnierz zjadł swoją porcję, podziękował i ruszył w dalszą drogę, zanim ktokolwiek zdążył mu ofiarować zapłatę czy nocleg. Zostawił za sobą miasteczko, w którym ludzie na nowo odkryli prostą prawdę: największy skarb to nie to, co gromadzimy za zamkniętymi drzwiami, ale to, czym potrafimy się dzielić. A najlepszą zupę gotuje się nie na samym kamieniu, lecz na wspólnym ogniu, w garnku pełnym życzliwości.
Komentarze
Prześlij komentarz