Wiele lat temu na brzegu jeziora Smolary stał zamek zwany Gołańczą. Mieszkał w nim kasztelan Maćko, który miał małą córeczkę - Barbarę. Był dzielnym wojakiem i wraz ze swoją drużyną strzegł swoich ziem przed napadami zbójników. W czasie jego nieobecności opiekę nad zamkiem sprawował sekretarz, zaś Barbarą opiekował się stary zakonnik. Nie spuszczał on z dziewczynki oczu - pilnował jej, gdy bawiła się w ogrodzie i czytał jej starożytne księgi, gdy przesiadywała z nim w bibliotece. Pewnego razu przybyli do zakonnika dwaj rycerze.
- Przybywamy z polecenia pana kasztelana - odezwał się wyższy z nich - Potrzebujemy rady, wielebny ojcze.
- Jakiej rady? - zapytał zakonnik.
- Dwaj myśliwi kłócą się o dzika, którego upolowali w puszczy.
- Zatem niech wejdą.
Myśliwi wnieśli do komnaty potężnego dzika, położyli go na podłodze i zaczęli się przekrzykiwać.
- Polowaliśmy, gdy dzik wypadł z zarośli. dźgnąłem go dzidą i padł - powiedział pierwszy.
- To prawda, dźgnął go, ale nie od tego padł. Dopiero ja wbiłem w niego nóż - powiedział drugi.
- Nóż?! Dziki nie padają od noża! - krzyknął pierwszy - Ten dzik jest mój!
- Nieprawda, on jest mój - wykrzyczał drugi.
Już mieli się na siebie rzucić, gdy córka kasztelana klasnęła w ręce i głośno się roześmiała.
- Ależ nie kłóćcie się, dobrzy ludzie! Skórę z tego dzika podarujcie kasztelanowi, a mięso upieczcie i zaproście na ucztę całą wioskę.
Zawstydzili się wielce myśliwi, że dziecko okazało się mądrzejsze od nich Stary zakonnik zaś zamyślił się. Postanowił, że zacznie uczyć Barbarę, po czym udał się do kasztelana.
- Będę nauczał Barbarkę, żeby wyrosła na mądrą kobietę.
- Dobrze, ale cóż z tego, skoro Gołańcza potrzebuje przede wszystkim rycerza i dobrze prowadzonej drużyny. A niewiasta nie będzie przecież władała orężem, bo to nie przystoi - powiedział kasztelan.
- I cóż z tego, drogi kasztelanie? Może i nie przystoi, ale historia zna takie kobiety, które na czele wojsk zwyciężały wrogie armie - odparł zakonnik.
- Skoro tak prawicie, niech tak będzie - stwierdził kasztelan.
Mijały lata. Barbara wyrosła na piękną pannę. Stary zakonnik nie tylko nauczył ją historii, prawa, greki i łaciny, ale zadbał też o to, aby dobrze jeździła konno i strzelała z łuku. Pewnego dnia po kraju rozeszły się niepokojące wieści - od północy na Polskę nacierały szwedzkie wojska. Szwedzi palili osady, zdobywali zamki i rabowali co tylko się dało. Wówczas kasztelan zaczął umacniać mury, gromadzić amunicję i żywność. Ludzie zgromadzili się na zamkowym dziedzińcu i z przestrachem spoglądali na łuny płonących wsi, widoczne na horyzoncie. Wreszcie wrogie wojska dotarły pod Gołańczę. Rozpoczęli oblężenie, wiedząc, że zapasy wody i żywności wkrótce się skończą. W zamku Barbara zajmowała się rannymi, rozdzielała posiłki, a kiedy było trzeba, strzelała z łuku ramię w ramię z żołnierzami. Minęło kilka tygodni i rzeczywiście zaczęły się kończyć zapasy, a kasztelan zaczął obmyślać warunki, na jakich podda zamek. Tylko Barbara, jako jedyna nie traciła nadziei.
- Ojcze, wstrzymaj się z poddaniem - powiedziała - Nocą wymknę się z zamku i sprowadzę pomoc z Bydgoszczy.
- Nie pozwolę ci na takie poświęcenie. To zbyt niebezpieczne - kasztelan długo przekonywał córkę, ale ona już postanowiła.
Nocą opuściła się po linie wzdłuż muru i udała się prosto do Bydgoszczy, sprytnie omijając szwedzkie posterunki. Po zejściu Barbary kasztelan kazał wciągnąć linę z powrotem na górę.
- Panie, nie dam rady! Chyba coś się uczepiło tej liny!
Maćko wychylił się przez otwór strzelniczy i dostrzegł staruszka w kożuchu i czerwonej czapce, który przywiązywał do liny wielki wór. Gdy tylko udało mu się dobrze go przymocować, zniknął w ciemnościach. Żołnierze z trudem wciągnęli wór na górę i zanieśli go na dziedziniec. Gdy rozcięto węzeł, oczom wszystkich ukazała się gruba kasza jaglana i beczułka wina. Przez całą noc gotowano strawę dla ludzi, a worek i beczułka cały czas były pełne.
W tym samym czasie Barbara maszerowała przez puszczę. Mimo zmęczenia i głodu, udało jej się wreszcie dotrzeć do Bydgoszczy.
- Gołańcza w potrzebie... - zdołała powiedzieć strażnikom, a potem zemdlała.
Ruszyli więc książęcy rycerze na odsiecz Gołańczy. Po niedługim czasie córkę kasztelana odwieziono do zamku, który został uwolniony. Przywitano ją jak bohaterkę.Ojciec opowiedział jej o dziwnym starcu, który pojawił się w noc jej odejścia. Pokazał jej także worek kaszy i beczułkę, które nadal były pełne.
- Ojcze, to na pewno był święty Mikołaj. Modliłam się do niego gorąco o pomoc. A on nigdy nie odmawia, gdy ktoś jest w potrzebie.Ojcze, zbudujmy w tym miejscu kaplicę i niech to będzie kaplica świętego Mikołaja z Gołańczy - powiedziała Barbara.
Niebawem kaplica stanęła pod murami zamku, a obok dzwonnica, w której zawisł dzwon odlany z oręża porzuconego przez uciekających Szwedów.
Dziś z zamku zostało niewiele. Nie ma śladu ani po kapliczce, ani po dzwonnicy. Ale stojąc na brzegu jeziora Smolary można usłyszeć odgłos dzwonu, dobiegający z wnętrza ziemi.
Dzięki wielkie ! Biorę udział w konkursie i musiałam przeczytać tą legendę. Na waszej stronie znalazłam wszystkie legendy, które szukałam ! Na pewno polecę Was znajomym :-).
OdpowiedzUsuń